sobota, 7 listopada 2009

HULLA GROSS, A DUSZA?

Na polskim rynku księgarskim ukazała się pozycja Eugeniusza Hulla: „Okupacyjna codzienność – Warszawa i okolice w dokumentacji Adama Chętnika” (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006). Książka stanowi obszerną recenzję zapisków wojennych wielkiego Kurpia i Polaka doc. Adama Chętnika, będących w depozycie Biblioteki Narodowej w Warszawie i opatrzonych tytułem: „Pod niemiecko-hitlerowskim obuchem” (sygn.III. 7925). Recenzja ukazała się niejako z wyprzedzeniem, bowiem same zapiski Chętnika nie były dotąd publikowane.

Eugeniusz Hull posiada stopień naukowy doktora, a recenzentami jego książki są prof. dr hab. Benon Dymek i prof. dr hab. Stanisław Gajewski. Recenzji owych książka nie zawiera, a więc wymienieni profesorowie pełnią tu rolę li tylko uwiarygodniającą i podnoszącą rangę publikacji. A jakąż rangę niemanipulacyjną i niepropagandową pełni książka, będąca recenzją pozycji nigdy niepublikowanej? Bo jeśli już sama recenzja ma walory poznawcze, to na czytanie powinien zasługiwać przede wszystkim sam podmiot recenzji. Tymczasem zapiski Chętnika na rynku księgarskim są niedostępne, a w zamian mamy pozycję w stosunku do nich krytyczną. Czyż nie jest to przypadkiem przejaw jakiejś patologii w obszarze wydawniczej kultury, czy nawet w sferze etycznej polskiego środowiska naukowego?

Z polskiego na nasze?

Książka zawiera bardzo liczne cytaty z zapisków Chętnika; krótsze i dłuższe, a niekiedy bardzo obszerne – dochodzące nawet do kilku stron, nigdy nie publikowane przedtem. Jak to się ma do praw autorskich – jeśli cytaty stanowią główny trzon książki i jak do samych intencji Adama Chętnika? Jaki sens było w końcu przytaczać, komentować, recenzować, opisywać – zamiast akcję szlachetną przedsięwziąć i wydać? Czytając materiał w podanej formie – uzupełniony licznymi przypisami wątpliwych autorytetów – odnosi się wrażenie nawet bez zaglądania do źródła, że dokonano tu szeregu manipulacji i zwykłych przekłamań. Będąc wszakże pozbawionym źródłowego tekstu – nie czuję się zobligowany do szczegółowego ich przedłożenia, lecz zaledwie wyrywkowego zasygnalizowania.

Mącenie u źródła

Samo wprowadzenie wywołuje już niesmak. Otóż autor przytacza w nim przypis z „Zeszytów Naukowych Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego”, podający w wątpliwość przynależność Chętnika do AK ze względu na wiek: „niekonspiracyjny wojskowo”, oraz „iż w swoim zapisie konspiracyjnym nigdzie nie wzmiankuje o własnej aktywności podziemnej” (sic! - s. 12). No cóż, trudno żeby czynił to człowiek ścigany przez Gestapo za działalność plebiscytową i patriotyczną, wielokrotnie niszczący w zagrożeniu właśnie owe zapiski, o czym Hull zresztą wspomina.

Szkoda tylko, że autor nie wie, lub celowo nie podaje, że Chętnik był delegatem Rządu RP na Wychodźstwie, pracującym chociażby na rzecz scalenia AK z podziemiem narodowym. Dalej w tekście – zarzuca mu słabą orientację na temat konspiracji i stwierdza, że: „Materiały Chętnika można traktować jedynie w kategoriach przyczynkarskich” (s. 18). W tekście okaże się później, że autor potraktował je przyczynkarsko, ale do „materiałów” Jana Tomasza Grossa. Wracając do zarzutu związanego z podziemiem, to zapiski nie dotyczyły podziemia jako takiego, a jedynie jego wąskich aspektów i nawet już córka Chętnika należała do armii podziemnej – nie wspominając o męskiej generacji bliższej i dalszej rodziny.

Biografom zarzuca Hull niesłuszne przypisywanie habilitacji w 1946 roku, wywołując w ten sposób u czytelnika nie znającego postaci – wrażenie osobnika o jakiejś wątpliwej edukacji. Żeby szepnął w zamian o stopniach naukowych przydzielanych wówczas z partyjnego klucza, które Chętnikowi oddanemu Bogu i Ojczyźnie w Polsce komunistycznej nie przysługiwały. A na marginesie; czy autor i profesorowie recenzenci są już po lustracji?

Traumatyczne fixum dyrdum
Tak można by nazwać pseudonaukowe konfabulacje, zawarte w rozdziale zatytułowanym: „Okupacyjna trauma – Zagłada”. Szczególnej uwadze poświęca autor wypowiedź Chętnika dotyczącą palenia Żydów w stodołach. Oto ona: „W napadzie jakiegoś szału w niektórych miejscach żydów zamknięto w szopach i stodołach i podpalono żywcem! Do podpalania (do pomocy) spędzono różną ludność okoliczną polską, przy czym te okropne sceny z spędzonymi Polakami na froncie, fotografowano! W niektórych miastach po tych egzekucjach pozostało wcale mało, lub nie pozostało wcale żydów (np. Kolno)” (s. 132).Jest tu w zasadzie wszystko na temat mechanizmu popełniania tego typu zbrodni przez Niemców. Jednak nie dla wszystkich. Po perfidnych manipulacyjnych zabiegach Hulla ten obraz klarowny gdzieś ucieka. Autor nie pozostawia czytelnikowi żadnego obszaru do interpretacji, lecz wprowadza własną – niezgodną z przekazem Chętnika. Jeszcze przed podaniem źródłowej wypowiedzi przypisuje Polakom współudział w tych zbrodniach. Tymczasem idąc tokiem takiego rozumowania, można dojść do największego absurdu, obciążającego za holokaust samych nawet Żydów. Bo przecież piec krematoryjny w Auschwitz obsługiwany był między innymi przez więźnia żydowskiego pochodzenia Henryka Taubera.

Przytoczony cytat z Chętnika poddaje Hull dalszym specjalnym zabiegom; jakiejś opętańczej analizie, zarzucającej mu stosowanie eufemizmów dla „wymazywania trudnej historii”. Własne wymysły przeplata przy tym rojeniami z „Teorii mordów sąsiedzkich” według red. Jasiewicza i innych ekspertów od „polskiego antysemityzmu”. Momentami jego fantazje nabierają charakteru groteski, czy wprost paranoidalnych urojeń: „Niejasny jest zwrot z Polakami na froncie, który w skrajnej wersji można interpretować, że czas tych mordów Chętnik sytuował w kontekście wydarzeń wojennych, a nie w okresie funkcjonowania już władzy niemieckiej” (s. 133). Mój Boże!

Chętnik jako ludowy antysemita

Znamy ludowych twórców, śpiewaków, grajków, gawędziarzy, ale ludowych antysemitów jeszcze nie było. I oto Adam Chętnik w książce Eugeniusza Hulla zostaje oskarżony o reprezentowanie „antysemityzmu ludowego”. Już w samym wstępie autor przygotowuje czytelnika do owej zdumiewającej konkluzji. Prezentowane przez Chętnika uparte trwanie polskości jest zdaniem Hulla: „skrupulatnie notowane, prezentowane chronologicznie i problemowo, stanowi bogatą warstwę, odideologizowaną z natury rzeczy, wolną od politycznych i narodowo-religijnych kwalifikacji” (s. 15). Natomiast w przypadku przedstawiania spraw żydowskich Hull zarzuca Chętnikowi: „podleganie szkodliwym i moralnie dwuznacznym stereotypom, funkcjonującym w ideologii katolicko-narodowej” (s. 16).
Atak Hulla na katolicyzm narodowy stanowi charakterystyczny bełkot, zaczerpnięty żywcem z nowej, kosmopolitycznej ideologii. Przypomina mi niegdysiejsze zastępowanie moralności katolickiej tak zwaną moralnością socjalistyczną. Zresztą, co do sposobu przedstawiania przez Chętnika sprawy polskiej, autor sam sobie w tekście niejednokrotnie zaprzecza – zarzucając mu patos, chociażby przy opisywaniu Powstania Warszawskiego... Również kreowane zarzuty, że Chętnik w kwestii żydowskiej jest bardziej oziębły w porównaniu do innych autorów – w dodatku niekiedy pochodzenia żydowskiego – jest śmieszny; bo nikt nie oczekuje od Żydów polskiej wrażliwości w sposobie myślenia, jeśli tylko nie chcą uchodzić za Polaków. Zresztą, przeczą dobitnie tej tezie cytaty porównawcze z Chętnika i innych; choćby Bartoszewskiego, które mają ten pogląd dokumentować. Wprost przeciwnie; Chętnik wypada w nich zdecydowanie lepiej. Jego porównanie likwidowanego przez Niemców getta do scen piekielnych, czy polecanie Bogu pomordowanych Żydów – świadczy właśnie o wielkim współczuciu i wrażliwości. Szczególnie scena opisująca cierpiącą żydowską dziewczynę ze złamaną nogą przy zwłokach kuzyna, której Polacy nie mogli podać nawet szklanki wody, gdyż strzeżona była przez Niemców, a później przez nich zabita – jest bardzo wymowna. Jest ona właściwie symbolem tamtej polsko-żydowskiej rzeczywistości.

Niejako wstępem do oskarżeń Chętnika o antysemityzm był zarzut kreowania stereotypów na temat postawy Żydów na Kresach Wschodnich. Chętnik na ten temat napisał: „Pamiętam wojnę światową pierwszą i żydów, oraz wojnę z bolszewikami (1920) i również żydo-komunę i porównuję to wszystko z wypadkami w drugą wojnę światową. Co za zmiany i nieprawdopodobieństwa! Tylko rok 1920 podobny był dla nas do roku 1939 – i wtedy i teraz żydzi odgrywali w stosunku do nas jednakową rolę. I wtedy i teraz żydzi szli na rękę z grabarzami Polski” (s. 115).Za wypowiadanie przez Chętnika ocen krytycznych w stosunku do Żydów, Hull nie szczędzi słów gorzkich – zarzucając mu ostatecznie antysemityzm. A przecież współczucie okazywane Żydom nie było w stanie zatrzeć czary goryczy, że niejednokrotnie listy wywożonych na Sybir Polaków sporządzane były przez żydowskich sąsiadów. Hull jako historyk, chlubiący się doktoratem na polskiej uczelni nie potrafi już tego dostrzec. Nie mówiąc już o znalezieniu takich właśnie ofiar wśród najbliższej rodziny Chętnika.

Nieszczególne towarzystwo

Adam Chętnik jako narodowiec znalazł się w książce Hulla w nieciekawym towarzystwie, wprowadzanym tu przy pomocy przypisów niejako od zakrystii. Tworzą oni sztab swoistych „ekspertów” w polskich narodowych sprawach, mających przy okazji piętnować tak zwane polskie stereotypy, szczególnie katolicko-narodowe i „polski antysemityzm”. Oprócz Miłosza i Bartoszewskiego pojawia się redaktorka Świda-Zięba z „Wyborczej” jako autorytet naukowy, Bikont jako narodowy, Gross od sąsiadów i inni spod skrzydeł Adama Michnika. Próżno natomiast wypatrywać Dory Kacnelson, Normana Finkelsteina czy Jerzego Roberta Nowaka.

Miłoszem przywoływana jest w książce wyświechtana kwestia karuzeli, która dziwnym trafem nie trzyma się kupy w świetle przytoczonych zapisków Chętnika. Hull – pogromca chętnikowego antysemityzmu – jakoś dziwnie tego nie zauważa i nie roztrząsa tak, jak fragmentu o spalanych Żydach. Przyjmuje bez uzasadnienia wersję wesoło bawiących się Polaków w czasie żydowskiego umierania. Tymczasem z opisu Chętnika wynika, że przy placu Krasińskich obok wesołego miasteczka stała niemiecka armata, z której Niemcy ostrzeliwali getto: „Jedną z armat widziałem u wylotu ul. Długiej przy placu Krasińskich (..) ginęło ich wielu, ale od strzałów padały trupy niemieckie i przypadkowo cywile w przyległych ulicach i placach. Tramwaje w te strony nie dochodziły, ludzi cywilnych nie dopuszczano” (s. 128).
Trzeba być naukowym sztubakiem, żeby nie dać wiary Chętnikowi, piszącemu na gorąco i nie przeczuwającemu przyszłego sporu polsko-żydowskiego na temat karuzeli, a uwierzyć Miłoszowi i kłamstwa te uwierzytelniać cytatem z książki o charakterze sensacyjnym, napisanej przez Jana Krok-Paszkowskiego już po wybuchu sporu. Jakoś nie mogę znaleźć żadnego powodu, dla którego Chętnik miałby fałszować historię. W przypadku Krok-Paszkowskiego i Hulla już prędzej. W swej książce powołuje się na Wierzbickiego i Tokarską-Bakir – zaświadczając, jak to Polacy byli wdzięczni Hitlerowi za wymordowanie polskich Żydów. Szczególne ośmiesza doktora od „polskiej” historii – pani Świda-Zięba ze swoimi teoriami od „chamów”. Nie wiem, jak takie metody mają się do tradycyjnego historycznego kanonu i czy przypadkiem nie wyszło tu jakieś historyczne hull-owisko.

Antysemici inaczej?

Korzystając z Chętnikowego źródła warto zwrócić uwagę na niektóre liczby, które paradoksalnie Hull zostawia bez komentarza – pomimo, że są istotne, gdyż dokumentują rozmiar holokaustu. Tymczasem Chętnik notował: „W jesieni 1943 liczono w Polsce z 4-ch blisko milionów Żydów jeszcze do 150 tysięcy. Ilu ich jescze żyje i ile przeżyje wojnę, nikt nie wie. Niech o nich Jehowa pamięta!” (s.131). No cóż, Chętnik „antysemita” jakoś nie zaniża tej okrutnej zbrodni. Liczba jest nawet przesadzona, przy późniejszym uściśleniu na sumę blisko 3 milionów. Zadajmy zatem przy okazji pytanie panu Bartoszewskiemu – dlaczego jako jeden ze sprawujących opiekę nad muzeum Auschwitz dopuszcza do tak zwanego kłamstwa oświęcimskiego, obwarowanego prawem, polegającego na zaniżeniu ofiar hitlerowskiego ludobójstwa na terenie tegoż obozu do sumy blisko miliona, podczas gdy ustalenia norymberskie są kilkakrotnie wyższe? Potwierdza je przy tym raport Pileckiego, zeznania Taubera, Hossa i inne. Analogicznie obniżono bilans ludobójstwa niemieckiego również i w innych obozach, a przecież ogólny bilans zagłady Żydów pozostaje niezmienny... Przy niniejszym oświadczam, że odnośnie stawiania pytań panu Bartoszewskiemu w kwestii Auschwitz czuję się szczególnie upoważniony; ze względu na śmierć męczeńską tam mojego dziadka i syna jego... To nawet mój obowiązek.

Odnośnie Grossa i podobnych mu cynicznych manipulatorów, to antysemityzm ich – polegający na prowokowaniu niechęci do Żydów – zaczyna być dostrzegany nawet przez niektórych Żydów. To właśnie „Sąsiedzi” przez perfidię i ciężar zawartych tam kłamstw prowokują nienawiść do narodu żydowskiego. Chętnikowi – pomimo słów jego pełnych goryczy – nie można odmówić obiektywizmu, wynikającego z intencji dokumentowania całej, gołej prawdy. Tę zdolność posiadł znacznie wcześniej przy zapisywaniu życia puszczańskiego Kurpiów. Co prawda, czyni to językiem w porównaniu do dzisiejszego prawie że kurpiowskim, lecz osoba zajmująca się jego wojennymi zapiskami powinna się w przódy zapoznać z ową kurpiowską twórczością, aby się nie narażać przynajmniej na śmieszność w ferowaniu swoich zarzutów odnośnie języka Chętnika przy podejmowaniu przez niego kwestii żydowskiej.

Wojenne patologie Chętnik zauważa również pośród rodaków i nie jest prawdą, że w swoich ocenach jest w przeciwieństwie do oceny Żydów bardziej pobłażliwy. Decyduje tu zawsze kwalifikacja czynu w oparciu o moralny osąd i siłą rzeczy ten osąd musi być surowy, jeżeli dotyczy zdrady Ojczyzny. Tymczasem Polska była Ojczyzną tak samo dla mieszkających tu Żydów. Ciekawe, jaka ocena wynikłaby z analizy postępowania żydowskich Judenratów, dzięki którym ostateczna zagłada Żydów przebiegała bardzo sprawnie; dom po domu, ulica po ulicy i getto po getcie. A wszystko za cenę tragiczną – ocalenia najbogatszych Żydów. Polacy ratujący żydowskich sąsiadów nie przeliczali w takim stopniu życia ich na złoto...

Pomimo demaskującego zapisu Chętnika w stosunku do kłamstw Grossa Hull staje po stronie oszczercy z całą świadomością, a Adam Chętnik – Kurp i wielki Polak, któremu cześć oddała nawet komunistyczna hołota, rzucająca mu kłody pod nogi do końca jego dni, z powodu miłości do Boga i Ojczyzny – zostaje oskarżony i znieważony, tak samo jak to czynią niektórzy w stosunku do prawych Polaków. A mogiła jego skromna, a kamień na niej polny. Tymczasem na Skałce spoczęła zakała, wbijająca klin pomiędzy narody o holokaustach jednakich.

** ** **
Chcąc przekonać się, jaki to stosunek prezentował Chętnik do Żydów w czasach wolnych od wojennych uniesień, zajrzałem do jego wcześniejszej twórczości. W książce pt. „Kurpie” z 1924 roku Żydów wspomina dwa razy. Najpierw nieco krytycznie: „Dawniej w kilku miejscowościach zajmowano się warzeniem miodu pitnego, gdy jednak ujęli go w ręce Żydzi, fałszujący ten smaczny produkt, miodosytnie podupadły” (s. 33). A później już nawet przyjaźnie: „Na „fraktach” [furgonach] żydowskich, gdy jadą i nasi, podczas burzy Żydzi proszą nieraz, żeby się żegnać, co uważają za pewną obronę przed piorunem” (s. 90). Oceniając jednak, jak bardzo krytyczny był Chętnik w tej książce w stosunku do swoich Kurpiów, jak bardzo ich wady piętnował – dojdziemy do wniosku, że to dla Żydów był bardziej pobłażliwy. Nie mogę niestety tej konkluzji poprzeć krytycznymi cytatami o Polakach. Mają ostatnio tego i tak zbyt wiele...

Docent Adam Chętnik (1885 - 1967)



Etnograf, działacz społeczno narodowy, założyciel wielu obiektów muzealnych, publicysta, poeta, pisarz. Urodził się w Nowogrodzie Łomżyńskim nad Narwią w patriotycznej rodzinie kurpiowskiej. Jako uczeń łomżyńskiego liceum prowadził w pobliskich wsiach tajne nauczanie w zakresie czytania, pisania i historii. W 1903 roku ze swoich oszczędności zakłada pierwszą polską bibliotekę w Nowogrodzie. W Warszawie kończy kursy pedagogiczne a następnie jest słuchaczem Wyższych Kursów Naukowych. W 1910 r. publikuje w "Zorzy" a w latach 1912 - 1919 jest już wydawcą "Drużyny" - krzewiącej idee solidaryzmu narodowego dla jednoczenia Polaków do walki narodowowyzwoleńczej. Za pomocą "Drużyny" tworzy rodzaj harcerstwa zwanego wówczas "Drużyniarstwem", a następnie pozyskany przez Stefana Plewińskiego tworzą "Junactwo", którego hasłem jest "Bóg, Ojczyzna, Cnota, Nauka, Praca". Aż 5 z 15 punktów statutu - dotyczy idei niepodległościowej. Pod koniec 1914 r. junacy wstępowali głównie do Polskiej Organizacji Wojskowej. Znamienne, że pracę dla "Junactwa" poprzedził wyjazd Chętnika do Lwowa na kurs drużyn strzeleckich w 1912 r.

Przy "Drużynie" wydawał też "Bibliotekę Drużyny" na którą składały się pozycje o tematyce krajoznawczej, etnograficznej, historycznej, a także poradniki dla teatrów amatorskich, bibliotek, orkiestr, chórów, działaczy sportowych i innych wiejskich aktywności młodzieżowych. "Junactwo", przyjęło się w całej Polsce a nawet wśród Polonii amerykańskiej i w innych krajach.  Chętnik wspólnie ze swoim redakcyjnym zespołem "Drużyny" założył 70 kół junackich, które w połączeniu z pokrewnymi organizacjami stworzyło harcerstwo polskie.  Chętnik jest więc jednym z jego protoplastów.

W 1919 r. Chętnik działa w Mazurskim Komitecie Plebiscytowym i przy jego pomocy finansowej wydaje dla Kurpiów "Gońca Pogranicza" i "Gościa Puszczańskiego" na którego winiecie zawarte jest hasło: "Bogu na chwałę"- Ojczyźnie na pożytek". Na terenie Warmii i Mazur prowadzi szeroką akcje ulotkową, odczytową, propagandową na rzecz przyłączenia tych ziem do Polski. Odnajduje wspólne korzenie Mazurów i Kurpiów i dąży do wzajemnego zbliżenia.

W pierwszych latach niepodległości jest posłem na Sejm z nominacji Związku Ludowo-Narodowego. Wsławił się interpelacjami w obronie Puszczy Kurpiowskiej - dewastowanej nieracjonalną wycinką drzewa do Prus. Po kilku latach wycofuje się z działalności politycznej i poświęca naukowej i pisarskiej. Zakłada muzea i wystawy etnograficzne. Na skarpie w Nowogrodzie urządza Skansen Kurpiowski, którego otwarcie następuje w 1928 r. Wszelkie funkcje w skansenie rodzina Chętnika pełniła społecznie.

Swoją wiedzę pogłębia na Uniwersytecie Warszawskim i odbywa liczne - edukacyjne w zakresie muzealnictwa - podróże zagraniczne. W efekcie organizuje Stację Naukowo - Badawczą Dorzecza Narwi Środkowej, którą wspiera Polska Akademia Umiejętności w Krakowie. Kieruje nią w latach 1933 - 1939 pod patronatem Towarzystwa Naukowego Płockiego.

W czasie II wojny światowej Niemcy niszczą jego dorobek wraz ze Skansenem Kurpiowskim i zbiorami. Z 20 tys. eksponatów ocalało 200. Jest to odwet za niegdysiejszą działalność plebiscytową i i powieść "Mazurskim szlakiem", napisaną tuż przed wybuchem wojny w celu zbliżenia Mazurów i Kurpiów. Ścigany niemieckim listem gończym przez całą okupację ukrywa się w Warszawie i kontynuuje tajnie swoją naukową edukację.

W 1946 doktoryzuje się i wznawia działalność Stacji Naukowo - Badawczej. Zakłada Muzeum Kurpiowskie w Łomży i odtwarza Skansen Kurpiowski w Nowogrodzie. Przekazuje je bezinteresownie społeczności polskiej. Przedwojenny wysiłek finansowy Chętników na rzecz Skansenu wyniósł około 20 tys. ówczesnych złotych przy 10 tys. dotacji. Tego powojennego już nikt nie policzył.

Komunistyczna rzeczywistość nie sprzyjała Chętnikowi w jego pracy naukowej - nierozłącznie związanej z przekazywaniem kurpiowskiej tradycji - katolickiej przecież i narodowej. Szalejąca cenzura starała się wydrzeć wszystko, co najbardziej polskie. Każda, najmniejsza nawet pozycja książkowa wymagała zabiegów bez mała żebraczych u tych notabli, w których jeszcze drzemały ostatki polskości. Pomimo tej ciągłej, utajnionej walki - Chętnik został jednak przez "ludowych" włodarzy doceniony i odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, a pośmiertnie Medalem "Rodła".

W II RP otrzymał między innymi Złoty Krzyż Zasługi i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta od prezydenta Stanisława Wojciechowskiego.


Po śmierci Chętnika, jego pasję i niezrealizowane zamierzenia realizowała jeszcze żona - Jadwiga. Kiedy jednak czyniła starania aby sprowadzić do skansenu marniejącego w terenie maleńkiego kościółka (dużej klasy zabytkowej), odpowiedzią na jej łzy była cyniczna, rozbrajająca szczerość: "niech pani sobie nawet nie myśli, że nad Nowogrodem będzie górował kościół".

Chętnik pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką, która jeszcze i dzisiaj może być przestrogą: "Gdybyś Ojczyzny nie miał, byłbyś włóczęgą - Cyganem, Żydem - tułaczem, byłbyś pogardzany, nienawidzony, opluwany, bezdomny".






KAWALEROWIE BIAŁYCH PLAM

Z mogił krwawi powstaną rycerze
Mścić wiekowe zbrodnie, nieprawości...
I nad Polską Uznojoną Ziemią
Spłynie Orzeł, znak polskiej wolności!

Marian Kozłowski – „Przemysław”, „Lech”, „Dąbrowa” - w wierszu: „Pamięci brata Bolesława”


Czasy komunistycznego zniewolenia odcisnęły się piętnem w polskiej świadomości historycznej. Szczególnie w odniesieniu do poprzedzającego go okresu II Wojny Światowej i po niej - heroicznego zrywu niepodległościowego przeciwko wtórnej okupacji sowieckiej.

Ludobójcze represje eliminowały z polskiej tkanki społecznej polskich bohaterów narodowych - takich jak: August Emil Fieldorf, Zygmunt Szendzielarz, Witold Pilecki -zastępując ich bohaterami legendarnymi "co kulom się nie kłaniali", jak generał "Walter" Karol Świerczewski, walecznymi jak Anatol Fejgin, który w pogoni za żoną skazańca z NSZ pod sądem lubelskim wystrzelał cały magazynek naboi, uczuciowymi jak Luna Brystygierowa i Adam Humer, aż w końcu autorytetami uniwersalnie i wielopokoleniowo już szlachetnymi, jak Adam Michnik, Bronisław Geremek i Jacek Kuroń.

Komunistyczna indoktrynacja nadawała wyniszczaniu polskich patriotów i elit intelektualnych - przetrzebionych i tak już mordami przez obu najeźdźców - pozory legalności i normalności, a degradacja ekonomiczna powodowała wypychanie ich poza margines społeczny razem z rodzinami. Jako, że dzieci wyklętych były wielorako wyklęte przez dziedziczony status polityczny, ekonomiczny, zohydzenie, odtrącenie, emigrację wewnętrzną, czy wykluczenie przez edukacyjną blokadę - nakładaną na potomków "bandytów" - aby przypadkiem nie skończyli studiów.

Wymiana elit umożliwiała w następstwie fałszowanie historii i wprzęganie jej w służbę zniewalającej, totalitarnej ideologii. Odziedziczony zatem po tamtej rzeczywistości stan polskiej świadomości historycznej jest pełen przeinaczeń i luk w skutek wymazania z niej elementów niepożądanych, zwanych inaczej białymi plamami.

Pięciu z wyklętych

O pięciu partyzantach Kozłowskich - połączonych wspólnym patriotycznym wysiłkiem dla Polski - nie wolno było mówić w czasach komunistycznego pięćdziesięciolecia inaczej niż w kontekście narodowych "bandytów". Byli bowiem wyklęci i była w tym jakaś prawidłowość, skoro prawdziwi bandyci i agenci NKWD pełnili w tym czasie funkcje polskich bohaterów narodowych.

Po raz pierwszy pochylił się nad nimi jako wyklętymi redaktor Wójcik w "Fotoreporterze" w 1989 r., kiedy to nadchodząca III RP nie precyzowała jeszcze ich nowego statusu. Kiedy jeszcze nie byli wyklęci na nowo. Opisał tam między innymi, jak to żołnierze z NSZ w przeciwieństwie do AK - pozbawieni prawa przynależności do ZBOWiD - zbierają na starość butelki by przeżyć. No cóż, nie każdy z AK chciał należeć wówczas razem z ubekami do ZBOWiD, nawet za cenę życiodajnej renty, ale faktem jest, że w przeciwieństwie do AK narodowcy takich praw nie mieli. Być może chodziło o skłócenie żołnierzy niezłomnych (dziel i rządź), lecz faktem jest także, że nawet pierwszy przyzwoity w III RP prezydent Lech Kaczyński w dekorowaniu orderami jakoś tak dziwnie przestrzega podobnego klucza. A IPN? A prasa? Przyznam się, że i sam nie jestem do końca w porządku. Pisałem na przykład o siedmiu siostrach śpiewających Knapik, lecz nigdy o pięciu strzelających braciach Kozłowskich.

Po studiach do lasu

Kiedy wybuchła wojna, byli młodzieńcami zaraz po studiach lub w ich trakcie, jak Bolesław - mój ojciec (Wydział Nauk Politycznych USB w Wilnie). I tylko najmłodszy z nich Izydor - studiować jeszcze nie zdążył. Do zbrojnej konspiracji przystąpili niezwłocznie, najpierw walcząc w ZWZ, później w NOW, NSZ, NZW, a więc w oddziałach narodowych, jak przystało na przedwojennych harcerzy, działających jednocześnie w Stronnictwie Narodowym.

Żołnierska aktywność, rozpoczęta początkowo w okolicach Łomży, szybko się rozszerzyła na całe białostockie i później, od 1945 roku, także w olsztyńskie, jak w przypadku kpt. Mariana Kozłowskiego ("Lech", "Przemysław", "Dąbrowa"), Komendanta Okręgu NZW Olsztyn krypt. "Bałtyk".

Kapitan Bolesław Kozłowski ("Grot", "Hanka", "Marek", "Sowa") - pełnił ostatecznie funkcję zastępcy Komendanta Okręgu NZW Białystok krypt. "Chrobry". Był przy tym szefem Wydziału II - wywiadu, a także Wydziału V - propagandy. Kapitan Antoni Kozłowski ("Szczerbiec", "Biały") był szefem Wydziału I - organizacyjnego Okręgu NOW Białystok, krypt. "Cyryl", następnie komendantem Powiatu NSZ Łomża i jednocześnie inspektorem Obwodu "A" w Okręgu Białystok NSZ. Po jego śmierci Łomżę przejął jego brat Bolesław.

To nie jest pełen obraz działalności Kozłowskich w podziemiu. Przeliczając jednak na przelaną krew wcale niemały, skoro z pięciu wojnę przeżyło dwóch - tkwiąc w patriotycznym oporze do II amnestii w 1947 roku.

Nieznanego żołnierza grób nieco pokątny

Józef Kozłowski był z nich największy. Pseudonim miał "Mały". Był natomiast dwumetrowym, silnym i wyjątkowo odważnym mężczyzną. Ta jego ogromna postura miała jednak swe wojenne wady; stanowiła cel łatwiejszy od przeciętnego. Zginął w zwyczajnej potyczce z niemiecką żandarmerią. Nie sposób było zdobyć wymiarową trumnę. Nie wyciągnął zatem nóg przysłowiowo. Pochowany został z przykurczonymi. Pogrzeb odbył się skrycie przed Niemcami, nocą, a pogrzebany został w głębi wiejskiego cmentarza, przy murze. Pod betonowym krzyżem widnieje inskrypcja: "Zmęczony walkami o wolność Ojczyzny spoczął w Bogu".

Kiedy brat Bolesław myślał po więziennej odsiadce, aby dodać na mogile imię i nazwisko, to dyrektor lokalnej szkoły prosił, aby nie odbierać uczniom zajęć praktycznych z historii. Tym grobem opiekowały się wszak dzieci ze szkoły - jako grobem nieznanego żołnierza. Mój ojciec przystał na szkolną tradycję, stając się tym sposobem pokątnym właścicielem Grobu Nieznanego Żołnierza, mającym wszakże prawo zapalania świeczki... Z szacunku dla tamtej decyzji miejscowości nie zdradzam.

Polska wersja Niobe

Pierwszego wojennego szoku doznała ich matka, kiedy "Biały" z podwiniętą nogawką siedział na snopku słomy i scyzorykiem wydłubywał kulę. Wtedy zemdlała. Wytrzymała natomiast, kiedy "Dąbrowa" miał przestrzeloną głowę, płuco i ramię.

Zanim Niemcy nie bez powodu zaczęli rozsyłać za Kozłowskimi listy gończe z obiecaną za denuncjację nagrodą - dopadli wcześniej ich ojca Izydora, razem z najmłodszym synem, który też miał na imię Izydor. O tych wydarzeniach mój ojciec wspominał niechętnie. Kiedy natomiast zajrzałem kilka lat temu na stronę internetową Państwowego Muzeum Auschwitz - dopatrzyłem się możliwości dowiadywania się za pośrednictwem automatycznej wyszukiwarki szczegółów o losach zarejestrowanych przez Niemców więźniów, pod jednym wszak warunkiem. Wszystkie dane, w tym imiona poszkodowanych i nazwy polskich miejscowości należało wpisać po niemiecku (sic!). Znieważony więcej tam nie zajrzałem. Dziadek zginął zamordowany bestialsko przez Niemców - tyle wystarczy, a Izydor powrócił jako swoisty rodzaj zemsty niemieckiej, bez najmniejszych szans na przeżycie.

O szczegółach jego śmierci dowiedziałem się dopiero od jego matki, a mojej babki, kiedy poszedłem zawiadomić ją, jako starą kobietę, o śmierci mego ojca a jej syna Bolesława. W reakcji na smutną wiadomość powiedziała tak całkiem spokojnie: "to Boleś umarł... no trudno, no..., Izydor to dopiero bał się umierania... To ja wtedy położyłam się przy nim i on po prostu zasnął". W tej nadludzkiej pomocy była już wszakże rutyna. Izydor był ostatnim tego roku. Męża w Auschwitz i trzech synów straciła w ciągu jednego, czterdziestego czwartego roku. Natomiast o śmierci swego ojca w 41 roku - zesłanego zimą na Soługę w wieku osiemdziesięciu lat - prawdopodobnie jeszcze wtedy nie wiedziała. Nie wiedziała też, że wolnej suwerennej Polski nikt z jej rodziny nie doczeka.

Jak to na wojence ładnie

Muszę parę słów poświęcić śmierci "Białego" - już nie tylko dlatego, by wojenny bilans się zgodził, lecz przede wszystkim dlatego, że była bardzo piękna, a nadto obala wszystkie mity na temat niechęci polskiego podziemia narodowego do AK. "Biały" zginął bowiem pod Czerwonym Borem, biorąc na siebie ogień i umożliwiając w ten sposób wycofanie się oddziałów AK, na których to zaproszenie właśnie przybył, aby wziąć udział w zgrupowaniu w celu dokonania zbrojnej akcji. O szczegółach nie miejsce wspominać, lecz od wycięcia w pień ludzi "Białego" - uchronił oddział Franciszka Żebrowskiego "Wyda" z AK, który manewr "Białego" wspomagał.

Odbijanie natomiast akowskich więźniów z gestapo to była już niejako specjalność Kozłowskich. Ta największa co do liczby odbitych akowców (trzydziestu!) - była pod Małym Płockiem. Chodziło wtedy o żołnierzy kolegi ojca z wileńskich studiów - Szareckiego. Porównując tamtejsze zdarzenia do dzisiejszych partyjnych kłótni i biorąc pod uwagę, że tamto wojsko to byli młodzieńcy pełni energii, honoru, ambicji i przy tym pod bronią, to rozpowszechniane mity na temat wzajemnych politycznych niechęci są mocno przesadzone. Właśnie w obszarze podziemia niepodległościowego znajdują się najpiękniejsze przykłady solidaryzmu narodowego.

Bracia Izydor i Antoni Kozłowscy i ich koledzy niedoli Wagner i Sykut (prawie że jeszcze chłopcy) - spoczywają we wspólnej mogile w Łomży. Kiedy ich brat Bolesław ("Grot", "Hanka", "Marek", "Sowa") powrócił z komunistycznego więzienia, poszliśmy im z odsieczą, uprzątając ich mogiłę z państwowych wieńców: "Nie o taką walczyli Polskę"...

Z lasu do więzienia

Do więzień trafili obydwaj bracia - oficerowie, pomimo ujawnienia się zgodnie z ogłoszoną w 1947 r. amnestią. Musieli teraz wytrzymać przemyślne tortury z rąk utrwalaczy władzy ludowej. Bardzo dziwne, że nikt jeszcze nie postawił pomnika w kształcie taboretu do góry nogami, jako symbolu tamtej epoki. A przecież był to mebel specyficznie przez oprawców lubiany. A kaci udekorowani orderami walecznych nieźle się zabawiali; wymyślili "szufladę", "podskubywanie gęsi", "plażę", "zakopane"... Ojciec na taborecie nie siedział. Jemu podkładali za drzwiami płacz jego własnych rzekomo dzieci i żony, aby go złamać. Nie odgadł, jak to robili, ale wskutek tortur i stanu, w jakim się znajdował po wymuszonej bezsenności - dawał się na to nabierać. Jednak nawet w ten sposób nie skłonili go nigdy do "wylewności".

Bił przy tym rekordy w częstotliwości przesiadywania w karcerze. Według szacunku skazanego na śmierć dowódcy oddziału NZW Henryka Sikorskiego ("Gryfa") - wytrzymywało te praktyki (nie idąc na współpracę) tylko 50 procent torturowanych. Tak na marginesie, Sikorski to jeden z odważniejszych żołnierzy ojca. Posterunek MO rozwalił sam jeden. Podszedł pod drzwi, zastukał i kiedy usłyszał: "zaczom?" - przyjacielsko szepnął: "towariszcz lejtnant, odkroj dwiery, ja choczu skazać tebia odnoje słowko". Po otwarciu "rozgadał" się jednak z pepeszy...

Kozłowscy dzięki niezłomności charakteru, zakorzenionej w katolickiej wierze, tortury wytrzymali, więzienie przeżyli a po odsiadce byli rutynowo szpiclowani do śmierci. W przypadku mojego ojca inwigilacja bezpieki miała jakże cyniczny kryptonim - "Nienawrócony" .

"Pamiętaj, że wypuścił cię Trokenheim"

Na próżno Jan Tomasz Gross i jego asystenci próbują przypisywać narodowcom jakieś nieprawości w czasie wojny w stosunku do narodu żydowskiego. Stereotypem jest również obarczanie ich całą wrogością do Żydów w okresie międzywojennym. Nienawiść ta nie różniła się zasadniczo od występującej w innych grupach polityczno-społecznych i nie była przy tym większa od nienawiści okazywanej Polakom przez samych Żydów. Antysemityzm, jak każda nienawiść, z nieba przecież nie spada. A zatem była wynikiem jakiegoś sprzężenia zwrotnego.

Wracając do Kozłowskich. Zatargów z Żydami nie mieli ani przed wojną ani w czasie okupacji, a biorąc pod uwagę kiblówkę ojca (proces w celi) pod przewodem funkcjonariusza żydowskiego pochodzenia, musiał ten stosunek ich do Żydów być warunkiem do przeżycia podstawowym. Natomiast w czasach kiedy byli w lesie łomżyński szef UB pochodzenia żydowskiego puszczał wolno wszystkich ojca żołnierzy z podkreśleniem, aby pamiętali komu zawdzięczają życie. No cóż, czasy były niepewne - stawiał na przeżycie, ale może też i stosunek żołnierzy podziemia narodowego do Żydów nie był tu obojętny. Gwoli uczciwości trzeba też dodać, że Trokenheim żonę miał Polkę i być może i ona miała tutaj zasługi - tym bardziej, że musiała wiedzieć, że niektóre jej koleżanki były przecież w lesie. Kiedy sam dostał się w ręce partyzantów, nie miał problemów z przeżyciem. Polskie podziemie narodowe nie było nigdy ślepą i tępą maszyną do zabijania, co próbowano wmawiać Polakom przez zniewalające ich pięćdziesięciolecie. I miało nade wszystko honor.

Polska Kuronia

Czytając w "Encyklopedii białych plam" hasła najlepszego eksperta od podziemia narodowego - Leszka Żebrowskiego - można się natknąć na przykłady najgłośniejszych w tamtym czasie akcji specjalnych NSZ. Pośród nich wymieniona jest akcja uwolnienia przez Niemców z łomżyńskiego więzienia kilkuset więźniów politycznych, tytułem wymiany ich za troje uwięzionych Niemców. Ta wyjątkowo udana, popisowa akcja Kozłowskich - nie mająca swego odpowiednika w całej okupowanej Polsce - jest zupełnie nieznana. Nie znalazła się nawet w opracowanym przez IPN biogramie kpt. Bolesława Kozłowskiego. Dla mnie, który słyszał o niej od dziecka z ust własnego Ojca - pomysłodawcy, dowódcy i uczestnika zarazem, a także od niektórych jego żołnierzy, których miałem zaszczyt znać osobiście, wykreowanie takiego stanu świadomości narodowej wydaje się dziwne, zważywszy, że od chwili tzw. odzyskania niepodległości przez Polskę minęło bez mała tyle już lat, ile trwała międzywojenna Polska...

Do wypełniania jakiego programu politycznego wprzęgnięta została znaczna część historyków z Kieresowego IPN typu Sławomira Poleszaka? Czy dywersja ich - polegająca na blokowaniu i zakłamywaniu w świadomości społecznej pięknych kart ruchu niepodległościowego o orientacji katolicko-narodowej - nie służy przypadkiem spadkobiercom starego układu, sprzymierzonym tym razem kosmopolitycznym programem z wrogami Polski, dla których Marek Borowski jako potomek Bermana obmyśla "Polskę Kuronia"... Tymczasem Polska renegata, jakim był niewątpliwie poprzez swe konszachty z bezpieką Jacek Kuroń - czy może być żywa?

Ponad własne życie

Hierarchia wartości moralnych wyróżniająca Kozłowskich jest dosyć przejrzysta, powiedziałbym nawet, że sztandarowa. "Bóg i Ojczyzna", a dopiero później chociażby rodzina. Swoje nie liczyło się nawet życie, a cóż dopiero jakieś tam dobra materialne. Po aresztowaniu ojca i najmłodszego brata, Bolesław z Marianem spalili własny dom, aby w niemieckie ręce nie dostały się materiały obciążające ludzi. Tego podpalenia dokonali w chwili, gdy przeglądając "kąty" przed spodziewaną rewizją, ujrzeli w oddali zbliżających się Niemców. Omal nie przypłacili tego życiem na skutek wściekłego pościgu, przybywających właśnie na przeszukanie funkcjonariuszy Gestapo.

Nie wiem, czy każdy, ale Bolesław nie pobierał nawet żołdu - uważając, że w służbie Ojczyźnie nie może być w żaden sposób dofinansowywany. Piękne świadectwo odnośnie moralności swojego dowódcy złożył chorąży Bolesław Drozdowski ps. "Czarny" w reportażu pt. "Krwią obmyty" (wspomnianego już wcześniej red. Wójcika. Otóż Kozłowscy - wymieniając z Niemcami kilku Niemców za kilkuset Polaków - mieli w tym czasie ojca i brata w Auschwitz. Jednak w przetargu z Niemcami tej sprawy wcale nie było. Nie mogli przekładać swoich spraw rodzinnych ponad interesy Armii Podziemnej. Naturalnie, jako ludzie wrażliwi przeżywali związany z tym osobisty dramat.

Odnośnie "Czarnego" nie sposób nie wspomnieć, że przeżył niejako swoją własną śmierć. Postrzelony bowiem przez Niemców i zakopany na własnym polu przez przymuszonego do tego kuzyna - zostaje wygrzebany rękoma kobiet, zaraz po odejściu napastników. Jego rany nie były śmiertelne, a przez boczne ułożenie ciała zachował ramionami nieco powietrza do grobowego przeżycia...

Wracając do Kozłowskich i silnych ich związków z Kościołem, to może o nich świadczyć chociażby udział biskupa łomżyńskiego Łukomskiego - sługi Bożego i wielkiego patrioty - w przeglądzie żołnierzy pod Małym Płockiem. Odbył się on na zaproszenie Bolesława Kozłowskiego "Grota", komendanta Powiatu NZW Łomża, krypt. "Łaba" w okresie wielkiego zbrojnego powstania przeciw komunistycznemu zniewoleniu Polski. Ten wielki duchowny i Polak zginie później w upozorowanym przez UB wypadku samochodowym.

"Biały" by go stuknął

""Biały" by go stuknął, gdyby nie groźba odwetu". To zdanie - wypowiedziane przez "Grota" w reportażu Wójcika - dotyczącym pojmania niemieckich zakładników, oddaje z jednej strony troskę odpowiedzialnego dowódcy o losy polskiej ludności cywilnej, której odwet faktycznie by dotyczył, a z drugiej ukazuje, jak bardzo skrępowane ręce miało polskie podziemie, skoro najmniejsza nawet akcja musiała być weryfikowana pod takim też kątem. Zresztą, zainteresowanie tymi akurat Niemcami i ich porwanie wynikło z konieczności interwencji przeciwko represyjności jednego z nich w stosunku do ludności polskiej. A że goście wybierający się do Roberta Piwko - niemieckiego zarządcy z Lachowa - zapowiadali się znakomici, to pozwoliło sprawę rozszerzyć i upomnieć się przy okazji o innych, dla których cela śmierci w łomżyńskim więzieniu była grobowcem za życia. Zanim dokonano wymiany zakładników, Robert Piwko już wiedział, że aby przeżyć wojnę, musi się bardzo poprawić. Na pytanie: czy będzie dalej prześladował Polaków - zaprzeczył: "ne pane". A więc będziesz ich traktował uczciwie? - potwierdził: "tak pane". A umiał już i po polsku częstować papierosami z papierośnicy a nie po niemiecku z podłogi i jeszcze z dodatkiem kopniaka...

** ** **

Jadąc Groblą Jednaczewską Imienia Partyzantów Kozłowskich nie mogłem się nadziwić, że to tylko sen, bo jeśli wdzięczni Łomżynianie słusznie podarowali rondo Hance Bielickiej za to, że ich bawiła - to mogliby również pamiętać o żołnierzach, którzy ich bronili, wyzwalali z więzienia, cierpieli niedole i rany, przelewając w imię ich wolności swą żołnierską krew. A nie szkodziłoby też ufundować tablicę upamiętniającą cierpienia Łomżyniaków, czy nawet izbę pamięci w budynku, w którym najpierw było więzienie NKWD za okupacji sowieckiej, a następnie po zmianie frontu - niemieckie i celą śmierci. Okolicznościowa inskrypcja, przypominająca bezkrwawą akcję żołnierzy NSZ, nie mającą w całej Polsce swego odpowiednika, po której 400 Polaków skazanych na cierpienia i śmierć zostało oswobodzonych, byłaby tu gestem zwykłej ludzkiej przyzwoitości, zdejmującym z tamtych żołnierzy piętno żołnierzy wyklętych.

poniedziałek, 26 października 2009

Konzentrationslager Warschau Bogusława Kopki

Referat na sympozjum o KL Warschau

I

Kolejne rocznicowe obchody Powstania Warszawskiego przebiegają w cieniu skandalu, związanego z uznaniem martyrologii Powstańców Warszawskich, w odróżnieniu od uporczywego nieuznawania martyrologii tych Warszawiaków, którzy zostali wymordowani w obozie koncentracyjnym w centrum Warszawy - Konzentrationslager-Warschau. Skandal potęgowany jest faktem, że prawdę o martyrologii warszawiaków stara się ukryć i wymazać z pamięci Polaków prezydent Warszawy - Hanna Gronkiewicz-Waltz - przez blokowanie pozwolenia na budowę pomnika, który z jednej strony byłby panteonem Miasta Nieujarzmionego Warszawy, lecz także symbolicznym grobem ofiar – przewyższających swą liczebnością liczbę ofiar Powstania Warszawskiego.

Wzbranianie w takim przypadku budowy pomnika jest hańbą i przestępstwem równym zakazowi pochówku. Jest stawaniem po stronie oprawców i sprzyjaniem by zbrodnia została w niepamięć zatarta. Jest wreszcie drwiną z Polaków przez osobę wybraną przez nich do zaszczytnej - lecz jednak do służby.

Znamienne, że tak jak ludobójstwo niemieckie było wprzęgnięte w realizację planu zagospodarowania przestrzennego terenu (plan Pabsta) tak dla odmiany współcześnie - uprawnienia prezydenta miasta do kształtowania zagospodarowania przestrzennego terenu - wykorzystywane są do wynaradawiania Polaków. Tymczasem naród wraz z utratą swojej tożsamości – na którą składa się między innymi pamięć historyczna – ginie.
Dla przypomnienia: urbanistyczny plan Pabsta zakładał całkowitą likwidację („rozbiórkę”) stolicy Polski i wybudowanie na tym miejscu „Nowego niemieckiego miasta Warszawa" (niem. Die neue Deutsche Stadt Warschau). Planowano pozostawić przy życiu jedynie kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków w obozie na Pradze do wykorzystania ich w pracy niewolniczej dla Niemców. Realizacji tego planu w zakresie redukcji liczby mieszkańców służył KL Warschau.

II

W skandal braku pomnika likwidowanej przez Niemców Warszawy – symbolu polskiej państwowości wmieszany jest również Lech Kaczyński, jako prezydent Polski. Jego wina polega na niedotrzymaniu obietnicy wyborczej - wybudowania tego pomnika – równoważnej w tym wypadku z niedotrzymaniem słowa honoru, danego narodowi polskiemu przed kamerami telewizji Trwam, przez osobę pełniącą wówczas funkcję Prezydenta Warszawy.

Znany jest w polskiej historii przypadek Alfreda Biłyka - ostatniego polskiego wojewody Lwowa, który w 1939 r. nie mogąc spełnić obietnicy pozostania z mieszkańcami w okupowanym mieście - nawet nie ze swojej winy - bo w skutek otrzymania od premiera polecenia wyjechania w tym czasie do Kut – popełnił samobójstwo z powodu niedotrzymania słowa honoru. W przypadku prezydenta Kaczyńskiego dotrzymanie słowa honoru jest wciąż jeszcze możliwe. Tymbardziej, ze teraz jako Prezydent odrodzonej Polski moc sprawczą wypełnienia zobowiązania powinien posiadać...

Z incjatywy Komitetu Budowy Pomnika Ofiar KL Warschau i Stowarzyrzenia Rodzin Warszawskich „Wars i Sawa” prowadzona jest akcja protestacyjna - polegającą na składaniu kamyków w miejscu uświęconym pod pomnik. W kosciele św. Stanisława Biskupa Męczennika przy ul. Bema, odprawiane są każdego 9 dnia miesiąca msze jak niegdysiejsze msze za Ojczyznę. Jak niegdyś nie ma o nich w gazetach, lecz ludzie jakoś się dowiadują i przychodzą z kamykami nieraz z daleka. Są one składane w miejscu wyznaczonym pod pomnik na skwerze im. Alojzego Pawełka. Niechaj te kamienie wreszcie przemówią. Przecież decyzję budowy pomnika podjął uchwałą sejm polski jeszcze w 2001 roku. Tymczasem na skutek kieresowego IPN – sabotującego sprawę obozu koncentracyjnego KL Warschau – pomnik za czasów Lecha Kaczyńskiego, jako prezydenta Warszawy nie powstał.

Zielone światło w sprawie jego budowy zostało zapalone wraz z nadejściem prezesa Kurtyki i jego orzeczenia w sprawie Konzentrationslager Warschau, a także opinii zespołu ekspertów spośród najlepszych polskich historyków. I oto w momencie, kiedy wydawałoby się, że wieloletni wysiłek sędzi niezłomnej – czcigodnej Marii Trzcińskiej – w ujawnianiu prawdy o zabijanej stolicy Polski nie może być powstrzymany antypolonizmem pani prezydent Warszawy - wybucha niemiecka bomba, czy może raczej żydowski niewypał... Oto Hannie Gronkiewicz-Waltz, która zamiast trafić przed komisję sejmową niż na prezydenta stolicy za nadzór nad prywatyzacją Polski – przychodzi z odsieczą niejaki Kopka z IPN. Pan Kopka w sali muzeum Powstania Warszawskiego prezentuje książkę odrzucającą bez podania logicznej przyczyny ustalenia sędzi Marii Trzcińskiej.

III

Książka „Konzentrationslager Warschau” Bogusława Kopki (wydanie IPN 2007) zawiera podtytuł „Historia i następstwa” lecz z historią w rozumieniu tradycyjnym - ma tyle wspólnego ile kopka z górą. Odnośnie zaś następstw to jakoś ich w książce nie widać. Chyba, że autor miał na myśli mordowanie Żydów przez uwalniajacych ich wprzódy z Gęsiówki powstańców warszawskich. Takie „świadectwa” przytacza dr Kopka w swej książce za Kwartalnikiem Historii Żydów (nr 1, 2003) i uściśla, że byli to żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych. Wynika stąd, że następstwem funkcjonowania obozu było rozbudzenie w Polakach żydobójczej bestii.

Już sama przedmowa napisana przez Dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN, dr Jana Żaryna wywołuje zdumienie i niesmak - pomimo, że wyraża on cyt.: „głęboki szacunek pani sędzi Marii Trzcińskiej i podziękowanie w imieniu kierownictwa Instytutu za to, że swoją zdecydowaną działalnością uruchomiła całą machinę biurokratyczno-prawną państwa polskiego, a to umożliwiło powstanie niniejszej publikacji. Jest ona owocem determinacji środowiska, które od lat postuluje budowę pomnika ofiar KL Warschau.”

Trzeba być bezczelnym manipulatorem aby tak napisać, bowiem wynikałoby z tego, że książka Kopki jest uwieńczeniem wysiłków sędzi niezłomnej i działającego z jej inicjatywy Komitetu Budowy Pomnika; a więc treści w niej zawarte są po myśli sędzi Marii Trzcińskiej i zbieżne z wynikami jej badań, a pomnik conajmniej na ukończeniu. Tymczasem publikacja de facto sprawę budowy pomnika blokuje poprzez dogodny pretekst do nie wydania pozwolenia na budowę przez Prezydenta Warszawy.

Posłuchajmy jeszcze dyrektora Żaryna cyt.: „Pierwotnie w części analitycznej miał się znaleźć także artykuł pani sędzi Marii Trzcińskiej, która jednak ostatecznie zdecydowała się na opublikowanie swojego raportu poza wydawnictwem IPN.” No proszę - raportu a nie artykułu. I przy tym należałoby panu Żarynowi zadać publiczne pytanie, a dlaczego to pani sędzi - zasłużonej w sprawie KL Warschau - nie zlecił napisania części analitycznej, do której materiały gromadziła przez lata z największą determinacją - z narażeniem życia, a Kopce napisanie artykułu? W rezultacie Kopce powierzono napisanie książki w oparciu o materiały, które były dorobkiem czyjegoś życia. Na jakiej podstawie? Według jakich norm, prawideł? A dodatkowo, skoro sprawa KL Warschau jest rangi narodowej - bo co do tego wątpliwości chyba nie mamy - to jakie kryteria, jakie osiągnięcia zawodowe zdeterminowały wybór niejakiego Kopki?

W przedmowie Żaryna - nieco większej od jednej strony - jeszcze jedna informacja jest frapująca cyt.: „Najistotniejsza kwestia, którą autor próbuje rozstrzygnąć, dotyczy charakteru obozu. Poświadczenie istnienia komór gazowych na obszarze KL Warschau pozwoliłoby wpisać to miejsce na listę obozów zagłady, takich jak Treblinka, Majdanek, Bełżec czy Sobibór.”

Dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN tym jednym zdaniem wymierza policzek sędzi Marii Trzcińskiej – ignorując ustalenia jej śledztwa - a jednocześnie uwiarygadnia swym autorytetem fikcję rozstrzygania o ludobójstwie rozstrzygniętym jeszcze w czasie jego trwania przez najlepszego eksperta w dziedzinie zagłady – Rudolfa Hoessa, który na swojej mapie wykazał KL Warschau jako vernichtungslager. Pan Żaryn zajmuje tu stanowisko zbieżne z działającym niegdyś w IPN stalinowskim prokuratorem Kaniewskim i późniejszym prokuratorem Kuleszą. Pan Żaryn jakoś nie dostrzega, że już same krematoria z olbrzymimi ilościami prochów ludzkich są dowodem ludobójstwa, a ich rozmiary i wydajność tylko potwierdzają istnienie tej monstrualnej komory przy Warszawie Zachodniej. Zresztą, czy znane są przypadki funkcjonowania w niemieckich obozach zagłady krematoriów bez towarzyszących im komór gazowych? A wreszcie według jakiej logiki o dokonaniu mordu decyduje sposób jego dokania a nie bezsprzeczny fakt dokonania potwierdzony protokółem komisji ekshumacyjnej?


IV

Norman Davies w swojej sławnej „Europie” zauważa, że wraz z odrzuceniem przez postmodernizm tradycyjnych norm i wartości – stworzono na potrzeby przeprowadzenia politycznych programów specjalnych historyków „odrzucających tyranię faktów”. Owych historyków rozpoznajemymy po nieuznawaniu kanonu wiedzy historycznej jak też zasad konwencjonalnej metodologii.

Kiedy zgłębiamy „Konzentrationslager Warschau” Kopki - odnajdujemy tu całą gamę wskazanych mechanizmów. Autor nie ustosunkowuje się lub w ogóle pomija w swoim opracowaniu najważniejsze dokumenty i materiały dowodowe zgromadzone na przestrzeni wielu lat przez sędzię Marię Trzcińską, a w to miejsce wkłada obszerne cytaty niezwiązane merytorycznie z tematem. Są to sympatyczne poniekąd opowiastki Bartoszewskiego o dzielnych konspirujących dziewczętach - sprowadzone wszak do infantylizmu, czy fragmenty podnoszące polski antysemityzm i odgrzewające na nowo akcję Cichego z Wyborczej o mordowaniu Żydów w czasie Powstania Warszawskiego. Akcję zakończoną zresztą dzięki krucjacie polskich historyków pod wodzą Leszka Żebrowskiego – odwołaniem zarzutów przez wywołującego ów skandal Michnika. Dlaczego pan Kopka odgrzewa na nowo stare kotlety i to niejako pod skrzydłem IPN, można by odgadnąć wpisujac ów skandal w szerszą polityczną akcję.

V

Po odrzuceniu przez Kopkę materiałów typu zeznania norymberskie a innych - jak rozkaz Himmlera z dn. 9 października 1942 - potraktowanie intencjonalnie tzn. przyjęcie, że Himmler musiał być idiotą nakazując rozmieszczenie żydowskich robotników w KL Warschau, którego jeszcze wtedy według Kopki nie było - wyszło panu doktorowi, że obóz nie działał poza terenem getta czyli tzw. „Gęsiówką” i nie był obozem zagłady.

Według dr Kopki wszystkie zeznania świadków zarejestrowane przez sędzię Marię Trzcińską - ze wzgledu na duży upływ czasu od zdarzeń - są niewiarygodne, pomimo, że tworzą spójny i logiczny obraz i podparte są niepodważalnymi dowodami. Nie dotyczy to naturalnie zeznań świadków żydowskich czy przesłuchiwanych jeszcze później przez prokuratora Kochanowskiego.

Po tych wszystkich kopkach pana Kopki, które można by tu długo wymieniać, pan doktor dochodzi do ostatecznej konkluzji w której zaprzecza nie tylko ustaleniom sędzi Marii Trzcińskiej lecz w ogóle polskiej martyrologii i niemieckiemu ludobójstwu na Polakach w czasie II Wojny Światowej stwierdzajac, że: „nazistowski aparat terroru nie był w stanie realizować planu równoczesnej zagłady fizycznej dwóch narodów – Polaków i Żydów (...) odkładając tym samym na czas nieokreślony decyzję co do przyszłego losu Słowian, w tym Polaków.” (131) (sic!)

Doprawdy trudno tu polemizować. Wypada tylko pogratulować panu prezesowi Kurtyce rodzynków w jego drużynie i zapytać czy - w zgodzie z ustawą o IPN - miało prawo ukazać się owe monstrualne dziwactwo pod szyldem polskiego IPN, i jakie mogą być tego polityczne reperkusje?

Było już zabijanie historii w Instytucie Pamięci Narodowej przez motykowanie Motyki i nikomu włosa z głowy pan prezes nie wyrwał. Przyszło zatem i kopkowanie. Norman Davies we wspomnianej już „Europie” trochę nas jednak pociesza, że śmierć historii powoduje też pomór uśmiercającej przyczyny.

VI

Książka Kopki zawiera znaczny, lecz jednak niekompletny zestaw protokółów z zeznań świadków. Nie można zatem na podstawie niepełnego materiału, wyrobić sobie rzetelny pogląd na sprawę - zwłaszcza przy nieznanym kryterium doboru protokółów przez prezentera. Można jednak rozpoznać przyjętą metodę śledztwa i cel - dokąd zmierzało – zwłaszcza znając morale niektórych prokuratorów kształtujących zeznania – takich jak chociażby prokurator Lech Kochanowski - obciążony udziałem w represjach w stanie wojennym - wymierzonych w ruch Solidarności i pomimo tego pozytywnie zlustrowany przez Witolda Kuleszę – szefa pionu śledczego IPN i zastępcę Kieresa.

Przy panu Kuleszy warto się chwilę zatrzymać i to nie tylko z powodu jego bezkarnego udziału w wyczyszczeniu archiwów IPN z dowodów niemieckiego ludobójstwa na polskim narodzie, lecz także z powodu wprowadzenia przez niego pojęcia kłamstwa oświęcimskiego. Jak wygląda jego nadzór autorski niech świadczy fakt, że liczbę ofiar obozu Auschwitz obniżono kilkakrotnie, a ostatnie, żyjące jeszcze ofiary tego obozu – nie mogąc znaleźć powiernika swojego protestu - zaniosły swoje świadectwa na Jasną Górę do Matki. Tak nawiasem to chodzi tu głównie o pomordowanych Żydów. Bo to oni szli z rampy bez ewidencji. Warto też wspomnieć, że o tych wykluczonych z historii ofiarach holokaustu możemy się już dowiedzieć tylko z tak zwanego antysemickiego Radia Maryja.

Profesor Witold Kulesza po awansie w IPN na dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, odznaczony został w 2001 roku Krzyżem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. Czy tak jak dopuścił do kłamstwa oświęcimskiego miał również wpływ na kłamstwo warszawskie? Czy przypadkiem nie jego obowiązkiem było zabezpieczenie na potrzeby śledztwa istniejących instalacji gazotwórczo-nawiewowych na międzytorzu i w tunelu na terenie Warszawy Zachodniej? A jak się ma takie postępowanie w świetle ustawy o IPN? A cóż na to sekretarz Rady Pamięci Walk i Męczeństwa – Przewoźnik - zachowujący obojętność na niszczenie śladów ludobójstwa, a jednocześnie dopominający się od sędzi Trzcińskiej listy ofiar zagazowanych - potrzebnych mu do pozytywnej opinii w sprawie pomnika.

Wracając do protokółów przesłuchań prokuratora Kochanowskiego – odnosi się wrażenie, że przyświecającym mu celem było zdewaluowanie sędzi Marii Trzinskiej i jej świadków metodami wprost ubeckimi. Panu prokuratorowi coś jakby się pomyliło i obiektem jego śledztwa stało się nie ludobójstwo w Konzentrationslager Warschau lecz sędzia niezłomny – czcigodna pani Maria Trzcińska!

Myślę, że ta sprawa zasługuje na osobne opracowanie ale póki co wymienię przynajmniej jedno prokuratorskie „zwycięstwo”. Udało mu się wyciągnąć od przesluchiwanej ofiary, że pani sędzia zawyżyła wykształcenie świadka. Tymczasem tenże prokurator pana Bartoszewskiego wyciąga nawet na wyższe. No coż, niegdysiejsi prokuratorzy reżimowi - szczególnie wojskowi – posiadają talent wyciągania zeznań...

VII

Osoba ukrywająca mordercę staje się automatycznie wspólnikiem jej zbrodni. Przez analogię również zbrodnią jest haniebny proceder fałszowania historii – tym bardziej jeśli przedmiotem fałszowanej historii jest ludobójstwo.

Śledząc lata zmagań sędzi niezłomnej z prokuraturą, a więc organem powołanym do ochrony praworządności – przestajemy mieć wątpliwości, że właśnie ten organ jest największym zagrożeniem dla Polski. Widać to doskonale po przypadku KL Warschau, gdzie prokuratura zabija sprawę dla Polski największą - związaną z polską pamięcią narodową, tożsamością, trwaniem... Skandal, za skandalem nie porusza tu jednak żadnych trybów sprawiedliwości społecznej lecz jedynie sprawia, że śledztwo przechodzi w kręgu zaklętym z rąk do rąk. Od diabła do diabła - chciało by się powiedzieć - bo prokurator uwikłany nawet obcym wywiadem nie podlega lustracyjnemu wyświęceniu, lecz co najwyżej zmianie Lucypera...

Premier Kaczyński stan polskiej prokuratury definiuje następujaco: „Prokuratorzy, którzy być może sami powinni być przedmiotem zainteresowania organów ścigania, zostają prokuratorami bardzo wysokiej rangi.”

W świetle tak porażających faktów można mieć wątpliwości odnośnie polskiej suwerenności. Nie można natomiast mieć wątpliwości co do jednego; jeżeli pamięć o martyrologii w Obozie koncentracyjnym KL Warschau zwycięży – przetrwamy również jako naród.
Pozostając w trosce o przetrwanie musimy wszak postawić jedno publiczne pytanie; jakiż to los czeka sprawę KL Warschau pod wodzą prokuratora Kupydłowskiego z Łodzi, który nie może sobie poradzić ze znalezieniem „sąsiadów” polskiej ludności w Nalibokach, pomimo, że „sąsiedzi” swe zbrodnie sami opisali w książkach - a wyznania ich - są zbieżne z zeznaniami wciąż żyjących polskich świadków tej zbrodni?

VIII

Według Leszka Żebrowskiego, białe plamy historii zapełniane są zawsze przez innych. Tymczasem proces reedukacji Niemców po erze hitlerowskiej przebiegał opornie i nigdy nie został tak naprawdę zakończony. Obecnie obserwuje się zjawisko przebiegające w kierunku odwrotnym. Do jakiego punktu dojdzie – trudno powiedzieć. Miejmy nadzieję, że nie będzie to punkt o takich samych parametrach jak kiedyś gdy wybuchła wojna.
Mający za sobą przykre doświadczenia Żydzi, na wszelki wypadek obstalowali sobie w Niemczech pomnik holokaustu – kreując przy okazji wrażenie o niedobrych polskich sąsiadach (Gross). Pozbyli się w ten sposób Polaków jako konkurentów do niemieckiej pokory. Szczególnie zazdrosny o Polaków okazał się kawaler niemieckiego orderu Strasermana – Bartoszewski - zawłaszczając KL-Warschau do obszaru getta. Za nim poszedł Kopka - blokując tym samym rozpoczęcie budowy pomnika pomordowanych Warszawiaków.

Tymczasem Niemcy przy takiej pomocy zapominają o własnym ludobójstwie na naszym narodzie i zniszczeniu Polski. Szczególnie ci „wypędzeni” mają krótką pamięć. Trudno się więc dziwić, że coraz bardziej czują się sami pokrzywdzeni. I oto podżegani przez koleżankę Michnika Helgę Hirsch, zamieniają rolę hitlerowskich oprawców z ich polskimi ofiarami. Oskarżając Polaków o ludobójstwo, zaczynają na nowo swoje stare „Drang nach Osten”.
Oburzające jest robienie przez Żydów kozłów ofiarnych z Polaków w interesach z Niemcami i zarazem dojnej krowy (Holokaust Industry). Najbardziej nas niepokoi jednak ich podkochiwanie się w Niemcach. Przecież Polska nie wychodziła najlepiej, na żydowsko-niemieckim flirtowaniu. Zresztą i dla Żydów to podkochiwanie się w Niemcach miało zawsze opłakany skutek. Czyż nie powinni trzymać bardziej z nami naznaczonymi przez wojnę podobnie?


IX


Nie sposób odgadnąć jak dlugo przyjdzie czekać, aż idiotyzmy pana Kopki negujące polską martyrologię – wydane okazale za państwowe pieniądze z piękną pieczęcią okrągłą Instytutu Pamięci Narodowej na którą będą się powoływać przeróżne ośrodki antypolskiej dywersji na świecie wraz z żydowskim ruchem roszczeniowym – zmierzą się z dowodami zawartymi w skromnym autorskim wydaniu sędzi Marii Trzcińskiej.

Nieporównywalna była już sama promocja książki Kopki, z przemówieniem wygłoszonym w imieniu Hanny Gronkiewicz-Waltz. Tej samej, która była u manifestujących pielęgniarek, ale już u manifestujących w sprawie pomnika KL Warschau nie była. Nie było też widać pani prezydent przy zakopywaniu aktu erekcyjnego pod budowę tegoż pomnika na skwerze im. Alojzego Pawełki. Natomiast przy wkopywaniu kamienia węgielnego pod budowę muzeum żydowskiego była nie tylko Prezydent Warszawy, lecz również i Prezydent Polski.

Redaktor Dziobkowska z „Wyborczej” ofiary KL Warschau określa jako te „których nie było”. Dobrze, że wśród Żydów, takich nie znajduje - tak jak i Przewoźnik dziwnie od niepolskich nacji nie domaga się list zagazowanych. Natomiast w stosunku do Warszawiaków z KL Warschau zachowuje się cynicznie, jak błazen w oczekiwaniu uśmiechu od zakatowanych. Dyspozycyjnie jak usłużny Żaryn, który nie usłużył prochom zgazowanych podle. Bądź miłościw Boże.

Bądź miłościw Panie także dla Władysława Bartoszewskiego - przewodniczącego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, który nie wiadomo za jakie walki i jakie męczństwa, bo dzięki Bogu ciągle jeszcze żyje w odróżnieniu od ofiar KL Warschau – upamiętnił samego siebie tablicą pamiątkową przy Marszałkowskiej 62, przy jednoczesnym blokowaniu pomnika 200 tysięcy autentycznie zakatowanych warszawiaków...

Żydzi z Getta Warszawskiego od dawna mają pomnik w Warszawie i będzie jeszcze muzeum, w którym ich los będzie szczegółowo opisany. Ta świeca niechaj zapłonie, ale póki braknie choćby małego ogarka dla cieni polskich z KL Warschau, czy sprawiedliwość będzie usatysfakcjonowana? A miłosierdzie boskie wytrzyma? Kiedy holokaust staje się religią, przybiera cechy zazdrosnego Boga a przecież Polska martyrologia nie była ani mniejsza ani też gorsza...
„To Warszawa była jedyną stolicą w Europie w której niemieccy faszyści założyli kombinat śmierci o nazwie KL Warschau, przeznaczony dla jej likwidacji” – mówi sędzia niezłomny - czcigodna pani Maria Trzcińska. „To Warszawa poniosła właśnie największe straty, które są większe od strat całej Anglii i Francji razem wziętych” – mówi sędzia niezłomny - czcigodna pani Maria Trzcińska – osoba, która jednej sprawie, ale za to o znaczeniu dla Polski najwyższym – poświęciła całe swoje życie. Nie mogąc doczekać się odkłamania historii przez tzw. Instytut Pamięci Narodowej – napisała książkę pt. „Obóz zagłady w centrum Warszawy KL Warschau”... Nie mogąc doczekać się wybudowania pomnika ofiar obozu zagłady w centrum Warszawy napisała książkę pt. „KL Warschau – obóz zagłady dla Polaków”. To nawet nie książka, to raport najbardziej wstrząsający na świecie o Polakach, którzy ceną własnej krwi opłacali zaliczkę na Polskę wolną od ludzi wykolejonych z torów chrześcijańskiej cywilizacji - opętanych psychopatyczną ideologią nadludzi...

Ta książka to prawda gorzka, lecz zarazem i dowód; że jeśli Bóg o nas zapomniał – to znaczy uczynił z nami to samo, cośmy uczynili ofiarom Konzentrationslager Warschau.

wtorek, 29 września 2009

Kontakt

Wojciech Kozłowski

poniedziałek, 28 września 2009

środa, 22 kwietnia 2009

Drodzy i szanowni Państwo

W związku ze zbliżającą się Sesją Rady Miasta Stołecznego Warszawy, doszło do nasilenia się dezinformacji odnośnie Niemieckiego Obozu Zagłady KL Warschau i spraw związanych z pomnikiem. Doszło także do dezawuowania sędzi niezłomnej - czcigodnej Marii Trzcińskiej jako odkrywczyni obozu.

Przewodnią, kłamliwą rolę prowadzi tu Gazeta wyborcza Na przykład
Nie do wiary, że można zmyślać rzeczy typu, że na Sympozjum o KL Warschau przegłosowano kwestię lubojczą obozu, czy chociażby wiązać ponad podziałami i ponad partyjną postawę sędzi z jakokolwiek partią polityczną.

Dla Polonii Kanadyjskiej

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Ustalenia finalne (1)



    SYNTEZA KL WARSCHAU – NIEMIECKI OBOZ ZAGŁADY DLA POLAKOW

    USTALENIA PRZYJĘTE NA SYMPOZJUM PRZEPROWADZONYM PRZEZ UNIWERSYTET KAED. STEFANA WYSZYŃSKIEGO I INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ, 15 MAJA 2009 ROKU


  1. Charakter obozu: Vernichtungslager – Obóz zagłady


  2. Okres działania: X 1942 – VIII 1944 (2 lata)


  3. Powierzchnia: około 120 ha


  4. Teren działania: Warszawa Koło, Warszawa Zachodnia oraz teren zlikwidowanego getta


  5. Obiekty obozowe: 5 lagrów, 111 baraków


  6. Urządzenia masowej zagłady: komory gazowe w tunelu w Warszawie Zachodniej oraz krematoria w lagrze przy ul. Gęsiej


  7. Straty: około 200 000 Polaków, głównie mieszkanców Warszawy z łapanek, po około 400 na dobę oraz kilka tysięcy więźniów innych narodowości, w tym Żydów.


  8. Granice kompleksu obozowego:

    a) lagier Koło rozlokowany był w 3 miejscach:

    - w Forcie Bema
    – przy ul Kozielskiej
    – oraz w miejscowym lasku

    b) lagry w Warszawie Zachodniej

    - jeden lagier przy ul. Skalmierzyckiej
    - drugi lagier pomiędzy ulicami Mszczonowską i Bema, Armatnią i Prądzyńskiego, przy której na skwerze Alojzego Pawełka władze miasta wyznaczyły lokalizację pomnika


    c) lagry na terenie zlikwidowanego getta:


    - jeden lagier przy ul. Bonifraterskiej,
    - drugi lagier pomiędzy ulicami: Zamenhofa – Wołyńską – Glinianą – Okopową, wzdłuż ul. Gęsiej


  9. Wszystkie lagry połączone były między sobą wewnętrzną obozową bocznicą kolejową, tworząc zwarty kompleks organizacyjny i funkcjonalny obozu zagłady dla celów ekstreminacji stolicy Polski, która wg niemieckich planów miała na zawsze zniknąć z mapy Europy.

Maria Trzcińska

(1) Szczegółowe źródła do tego tematu znajdują się w książce M. Trzcińskiej pt. „KL Warschau – obóz zagłady dla Polaków”, Polwen, Radom 2007.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Alleluja

Władza Archidiecezjalna podjęła decyzję o inkorporowaniu w mury świątyni św. Stanisława Biskupa Męczennika przy ul. Bema 73 tablicy poświęconej Męczennikom KL Warschau.

piątek, 10 kwietnia 2009

Tryptyk "banderowski"

Zapisane tu artykuły publikowane były w tygodniku „Polskie Jutro"

Artykuł I: V KOLUMNA IPNu

Z okazji sześćdziesiątej rocznicy przesiedlenia ludności ukraińskiej z południowo-wschodniej Polski, TV Polonia wyemitowała cykliczny program: “Z archiwum IPN”. Tym razem tematem była “Akcja Wisła”, a wzięli w nim udział historycy: Sławomir Poleszak, Rafał Wnuk, Mariusz Zajączkowski i Grzegorz Motyka. Wszyscy z lubelskiego oddziału IPN.

W krzywym zwierciadle

Jako pretekst do podjęcia akcji przesiedleńczej - wskazano w programie zabicie gen. “Waltera” Karola Świerczewskiego przez UPA, wykluczając jednocześnie panujący pogląd - jakoby generał zginął od kuli pochodzącej od żołnierzy własnych. Odnośnie samych przyczyn - dla których przeprowadzono akcję “Wisła” – historycy kategorycznie stwierdzili, że komunistycznym decydentom wcale nie chodziło o położenie kresu zbrodniczej działalności OUN-UPA, lecz wyłącznie o spacyfikowanie i spolonizowanie ukraińskiej ludności. Sprowadzono zatem akcję do etnicznej – naruszającej podstawowe ludzkie prawa. Dopasowanie historycznych zdarzeń do politycznych zamierzeń osiągnięto tu starą bolszewicką metodą – dopuszczania do głosu jednomyślnych w temacie trybunów. A ponieważ do srebrnego ekranu docierają same zapotrzebowane usta - votum separatum można się nie spodziewać i pogląd stanie się oficjalnym IPNowskim i “polskim”.

W świetle “ekspertów” z IPN - wyjątkowo okrutne ludobójstwo OUN-UPA - zostało magicznie zmienione w “krwawy konflikt polsko-ukraiński”, a faszystowski ruch wyróżniający się niepojętym wprost okrucieństwem - przybrał znamiona walki narodowo-wyzwoleńczej. Okrucieństwem - napiętnowana została natomiast - wyłacznie akcja “Wisła”. Przywołano w tym celu - poruszające wspomnienie wyłudzenia wódki, bicia, podpalania i scen dantejskich z płonącymi ludźmi i bydłem i koncentracyjną gehenną w finale. W Jaworznie - zdaniem prelegentów - znaleźli się ludzie nie tyle powiązani z OUN-UPA, co ukraińska inteligencja. Oto obraz przekazany w polskiej telewizji za pośrednictwem polskiego IPN dla Polaków w kraju i “polonusów” na świecie.

Z Motyką do historii polskiej

Szacując ofiary działalności OUN-UPA, Motyka “zapomniał” zupełnie o pomordowanych wśród ludności ukraińskiej. Tymczasem wg badacza ukraińskiego pochodzenia z Toronto - Wiktora Poliszczuka, na 120 tysięcy ofiar polskich - przypada conajmniej 80 tysięcy ofiar wśród ludności ukraińskiej – wymordowanej przez “Służbę Bezpeki” OUN Bandery. A więc na trzech statystycznych Polaków ukraińscy faszyści mordowali dwóch swoich rodaków! Owe liczby są wstrząsające i przeczą kategorycznie narodowo-wyzwoleńczym mitom, kreowanym przez pogrobowców Bandery. W szczególności jeśli się weźmie pod uwagę niechęć wołyńskiego chłopstwa do ruchu prowadzącego mobilizację wśród nich - przy pomocy brutalnego terroru i zaopatrującego się u nich na zasadzie bezwzględnej rekwizycji.

W świetle owych liczb upada teza konfliktu polsko-ukraińskiego, skoro OUN-UPA ludobójcze było dla obu narodów. Ukraińcy ginęli czy to w obronie Polaków - często związanych rodzinnymi więzami – czy też na skutek odmowy uczestnictwa w zbrodni ludobójstwa. Jeszcze bardziej kłamliwą jest teza zbrojnego konfliktu polsko-ukraińskiego, bowiem Polacy nie byli w stosunku do Ukraińców w stanie walki, lecz w stanie obrony. Przypadki podejmowanej samoobrony są przy tym nieliczne, a ofiary z tego tytułu po stronie ukraińskich faszystów nieznaczne.

Fałsz polsko-ukraińskiego pojednania

Szczególnie irytującą w programie prowadzonym pod szyldem IPN była manipulacja faktami - polegająca na przerzuceniu wszystkich ujemnych odczuć ze strony ukraińskich faszystów na stronę polską. Odbiorca dostał w ten sposób wypaczony obraz niewinnie wypędzonej ludności ukraińskiej - poddanej nieludzkiej przemocy. Tymczasem temat zbrodni OUN-UPowskich nie mieści się już dzisiaj nawet w politycznej poprawności. Ludobójstwo dokonane w XX wieku z okrucieństwem wczesno-turańskim - zwane jest pobłażliwie “nacjonalizmem ukraińskim” w odróżnieniu od współczesnych na przykład prądów polityczno-narodowych - piętnowanych zwykle jako faszystowskie.

Największą jednak farsą jest tzw. “pojednanie polsko-ukraińskie” w którym uczestniczy - wciągnięty przez prezydenta Juszczenkę rząd Polski. W istocie owo “pojednanie” nie może być pojednaniem polsko-ukraińskim, ponieważ, musiałoby być pojednaniem polsko-banderowskim - niemożliwym do zaakceptowania przez Polaków jak też i większości Ukraińców. Owo “pojednanie” ma na celu oczyszczenie OUN-UPA z piętna ludobójstwa i uznanie jej za formację narodowowyzwoleńczą narodu ukraińskiego. Specjalne w tym zasługi ma żona Juszczenki - wychowana w banderowskich organizacjach młodzieżowych, oraz podobni jej członkowie rządu.

W takiej sytuacji przybywa upowskich pomników - i to nie tylko na Ukrainie, lecz również i w Polsce - a zaprojektowany monument ofiar ludobójstwa OUN-UPA w Warszawie (w tym również i ofiar żydowskich) jest pod różnymi pretekstami blokowany. Znamienne jest przy tym, że pod protestem budowy tego pomnika podpisany jest pracownik IPN i PAN - Grzegorz Motyka. Jak to się ma do respektowania prze tego urzędnika ustawy o polskim IPN - mówiącej, że żadna zbrodnia dokonana na narodzie polskim nie może być zapomniana – odgadnąć jest trudno. Z kolei dlaczego nie mamy wsparcia w budowie owego pomnika od Żydów, skoro ofiary wołyńskie narodu żydowskiego nie powinny być gorsze od jedwabieńskich?

IPN – czy napewno odzyskane?

IPN był oskarżany niegdyś o nadmierne sprzyjanie mniejszościom narodowym przy zaniedbywaniu Polaków. Jak zarzut ten ma się do dzisiejszej rzeczywistości? Czy profesor Kurtyka, który rozbudził swoim przyjściem tak wielkie nadzieje – odzyskał IPN dla polskiego narodu? Czy pozostało tam po staremu jak w Ministerstwie Spraw Zagranicznych? Czy wyciągnięto dostateczne konsekwencje personalno-prawne w stosunku do pracowników paraliżujących pracę tego instytutu. Jak ma się śledztwo chociażby w sprawie wyprowadzenia z archiwum instytutu - dowodów zbrodni niemieckich, śledztwo w sprawie KL Warschau, Koniuchów i OUN-Upowskie? Jak postępują zasadnicze prace Instytutu nie licząc telewizyjnych filmików z aktorami typu Wnuk i Poleszak? I dlaczego w końcu, w telewizji polskiej piętnuje się akcję Wisła przy braku programów poświęconych zbrodniom banderowskim?

* * *

Ukraińskiego pochodzenia doktor Wiktor Poliszczuk w książce “Gorzka prawda, cień Bandery nad zbrodnią ludobójstwa” – na próżno się zmagał z antypolskimi działaniami fałszowania polskiej historii pod skrzydłem kieresowego IPN dla konkretnych politycznych celów. Demaskował odradzanie się szowinizmu ukraińskiego w Polsce i na Ukrainie. Rozważał konsekwencje. W “Polskim Jutrze”, jeszcze za czasów Kieresa, w artykule pt. “Instytut Prowokacji Narodowej” starałem się tę niezwykle cenną książkę prezentować.

Pan prezes Kurtyka – zaobsorbowany paroksyzmami wszelkiej maści lewactwa - myślę, że jeszcze książki Wiktora Poliszczuka nie czytał i stąd badaniami nad ludobójstwem polskiego narodu zajmują się ciągle osoby, które zbrodnie te chciałyby ukryć.

-------------------------------------------------------------------------------------

Artykuł II: BANDEROWCY Z IPN

Cykliczny program w TV Polonia „Z archiwum IPN” z dn. 27 stycznia 2008 r. pt. „Porozumienia” - nie był nieporozumieniem z racji zawartych w nim manipulacji, lecz zamierzoną polityczną prowokacją - cyklicznie powtarzaną przez „ekspertów” w temacie zbrodni banderowskich. Specjalistami od tego typu specjalnych poruczeń są bohaterowie wcześniejszych moich artykulów: Sławomir Poleszak, Rafał Wnuk i Mariusz Zajączkowski. Grzegorza Motyki tym razem nie było, ale było to małym pocieszeniem w świetle faktu, że jedni historycy z IPN mają do dyspozycji wspaniałe telewizyjne ekrany i docierają z obrazem za oceany, a inni tylko trzystu-nakładowe wydawnictwa do których „polonus” nie dotrze.

Banderowskie mżonki

Program dotyczył wspólnej akcji na Hrubieszów w dniach 27, 28 maja 1946 r., kiedy to (cytuję Poleszaka) „połączone oddzialy UPA i WIN opanowały miasto na całą noc rozbijając główne urzędy władzy ludowej.”
Przytoczony fragment pochodzi z pierwszego wypowiedzianego zdania w reportażu i już zawiera istotną nieścisłość. Otóż oddziały mimo, ze wykonały wspólną akcję – połączone nigdy nie były i nawet w tej wspólnej akcji wypełniały osobne zadania; i tak UPA zdobywało siedzibę NKWD a WIN – UB, MO i komitet.
A oto druga minuta programu. Pałeczka przejęta przez dr.Wnuka: „Porozumienia polsko-ukraińskie nie były mżonkami utopistów oderwanymi od trwałej rzeczywistości II Wojny Światowej – wręcz przeciwnie, dążyli do nich ludzie po obu stronach, którzy wiedzieli czym jest konflikt polsko-ukraiński, czym były mordy na Wołyniu, czym były walki i mordy na Lubelszczyźnie. Ale w nowej sytuacji, kiedy pojawił się wspólny wróg – Sowiety – ludzie ci potrafili oderwać się od tych bolesnych doświadczeń II Wojny Światowej i w imię ochrony ludności cywilnej przed wzajemnymi mordami, w imię nieosłabiania się wobec wspólnego wroga - postanowili współdziałać.”Tutaj pan Wnuk w zakłamywaniu historii bije rekordy absurdu. Porozumienia polsko-ukraińskie to właśnie mżonki. Pomijając już fakt, że nawet to jedno-jedyne porozumienie, ktore było przedmiotem telewizyjnego programu zawarte w Rudzie Różanieckiej przez kpt. Gołębiowskiego („Irka”, Ster”, „Korab”) - dotyczyło tylko małego regionu (Tomaszów, Hrubieszów, Zamość, Biłgoraj) i małego wycinka ąrmii Podziemnej (WIN) – to już mówienie o wzajemnych mordach ludności cywilnej przez pracownika IPN jest polityczną prowokacją. Niedorzecznością przy tym jest mówienie o konflikcie polsko-ukraińskim skoro OUN-UPA nie reprezentowało narodu ukraińskiego lecz jego wąską faszystowską grupę – terroryzującą również ukraiński naród (patrz banderowskie ofiary). Niedorzecznością jest również mówienie o porozumieniu polsko-ukraińskim zamiast lokalnym WIN – UPA.

Cudowne pomnożenie

Pomimo, że telewizyjny reportaż dotyczył jednego porozumienia o niewyjaśnionym do końca zakresie (o innym na Podlasiu zaledwie wspomniano) - to sam tytuł był w liczbie mnogiej „Porozumienia” i rzeczywiście przy pomocy tanich chwytów spreparowano wrażenie, że tych porozumień było wiele. Dokonano tego w ten sposób, że wątek jednego porozumiewania się - był podejmowany wielokrotnie przez różnych narratorów po kilka razy w sposób haotyczny – pooddzielany innymi wątkami i widz nie był w stanie tych wątków ze sobą połączyć.
Podobnie metodą współczesnych banderowców jest przyjmowanie pojedyńczych incydentalnych zdarzeń jako występującego powszechnie zjawiska. Tą samą metodą - incydentalnie występujące przypadki przekraczania zasad koniecznej samoobrony przez stronę polską – wykorzystywane są do zrównywania z ludobójstwem banderowskim. Paradoksalnie dzieje się tak przy pomocy „polskich” historyków z IPN, a metody te demaskuje wielokrotnie historyk ukraiński z Toronto. Mam tu na myśli dr. Poliszczuka.

Osobliwi partyzanci

A oto jak następny „polski” historyk z IPN Zajączkowski - przenosi okrutnie brutalny sposób prowadzenia rzezi przez upowskich faszystów na polskich partyzantów: „Wiosną 44 powiat Hrubieszów, Tomaszowski, Lubaczewski został ogarnięty polską-ukraińską wojną partyzancką. (...) W efekcie walk zniszczeniu uległo kilka wsi, tak polskich jak i ukraińskich. Zginęło kilka tysięcy osób głównie cywilów. Walki były prowadzone w bardzo brutalny sposób. Nie oszczędzano dzieci, kobiet, starców.”Zwróćmy uwagę, że prelegent wykreował tu „polską-ukraińską wojnę partyzancką”. Takiej wojny wcale nie było. Jest to zabieg wszak dzisiaj typowy dla banderowców - mający za zadanie oczyszczenie upowskich rezunów od faktycznych ludobójczych zbrodni.
Jedyne pokazane zdjęcia z masakry ludności cywilnej były nieprzypadkowo z Wierzchowin – dotyczyły bowem jednego z kilku incydentalnego mordu dokonanego przez polską partyzantkę. Fotografie posłużyły do iście przewrotnej konkluzji: „Oczywiście ze strony ukraińskiej również dochodziło do tego typu akcji.” No prosze i oni „również” ale czy na pewno były to tego typu akcje skoro wśród ofiar nie było dzieci i kobiet i nie były one porozbierane. Nie nosiły też śladów owych wymyślnych diabolicznych tortur jakie posiadały zwykle polskie ofiary banderowskich zbrodni.
Wielokrotnie narratorzy mówią w reportażu o „zaprzestaniu bratobójczych walk” wskutek porozumienia, tymczasem żadnych walk wzajemnych nie było – nie licząc tych nielicznych incydentalnych – tylko jednostronne wyżynanie bezbronnej ludności polskiej metodami iście turańskimi. Polacy ogarnięci żywiołem podwójnej okupacji z Niemcami i Sowietami nie mieli dostatecznej mocy do obrony a cóż dopiero do prowadzenia jeszcze dodatkowej wojny z Ukrainą.

Niemieckim nakazem

O prawdziwej niemieckiej inicjacji „porozumień” już nie sposób się było dowiedzieć w programie. Niemniej jeśli przeanalizować zepchniętą na dalszy plan informację, że porozumienie poprzedziło zrzucenie przez Niemców na spadochronie - zwolnionego w tym celu z obozu koncentracyjnego w Erenienburgu – płk. Juryja Łopatyńskiego Szejka z listami od Bandery i Łebeda do Szuchewycza – sprawa zaczyna być jasna.
Stanie się zupełnie zrozumiała, kiedy sięgniemy po książkę „Gorzka prawda” Wiktora Poliszczuka. Struktury OUN Bandery współdziałały z Niemcami z jedną tylko przerwą w 43 r. kiedy tworzyły UPA. Po przerwie: „Już w grudniu 1943 r. doszło do nieskoordynowanego współdziałania OUN Bandery z Wehrmachtem, a od pierwszych miesięcy 1944 r. do uzgodnionego z Berlinem współdziałania OUN-UPA z Niemcami - z Wehrmachtem oraz Policją Bezpieczeństwa i SD – skierowanego na zwalczanie sił radzieckich.” (121)

Gorzka prawda

Tak jak żadne polskie oddziały Armii Podziemnej nie splamiły się współdziałaniem z hitlerowskimi Niemcami, tak wspólna akcja na Hrubieszów nie jest chlubną kartą oręża polskiego. Wystarczy zważyć, że brały w niej udział bojówki SB-OUN Bandery „analogiczne do hitlerowskiej SS i Gestapo, SD i Sondengruppe łącznie a także do bolszewickiej CzeKa, GPU, NKWD, KGB (...) Prawie wszyscy dowódcy SB to byli kursanci hitlerowskiej szkoły policyjnej w Zakopanem z lat 1939-1940.”(103 Poliszczuk)„Służba Bezpeki w latach 1941-1950 w sposób bestialski wymordowała conajmniej 80 tys. cywilnej ludności ukraińskiej” (tamże)
Polskie ofiary ludobójstwa banderowskiego szacowane są przez Poliszczuka na 120 tys.. A więc owa armia „narodowowyzwoleńcza” - za jaką chcą uznać ją współcześni apologeci Bandery - na troje „przeciwników” mordowała dwóch swoich własnych rodaków. Czyżby wyzwalala od życia?

Rozbudzanie bestii

Na zbrodnie banderowskich faszystów warto też spojrzeć przez pryzmat Grossowych „bestsellerów” i zapytać; dlaczego to brutalne banderowskie mordy na Żydach nie znalazły swoich pisarzy? Dlaczego to ofiary żydowskich pogromów dokonanych przez OUN-Bandery we Lwowie i ofiary tzw. Dni Petlury w terenie – są gorsze od jedwabieńskich? Dlaczego tamtym umęczonym cieniom nie wznosi się pomników, nie odmawia kadisz? Dlaczego wybiela się autentyczny zbrodniczy faszyzm i wspiera współczesnych banderowców przy jednoczesnym piętnowaniu polskich ruchów patriotycznych jako nacjonalistyczne a narodowych jako faszystowskie?

** ** **

Polacy z Ukraińcami tak przed wojną jak i dzisiaj jako narody nie mają wzajemnych istotnych uprzedzeń lecz bardziej już cierń jednaki; nieukarania po dzień dzisiejszy wspólnych oprawców z OUN-UPA-SB-SKW. Tymczasem zbrodnia nienapiętnowana, nieosądzona i nieukarana ciąży swym bestialstwem spowrotem ku zbrodni.


OUN - Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów
UPA – Ukraińska Powstańcza Armia
SB – Służby „Bezpeky”
SKW – Samoobronne „Kuszczowe” Odziały

---------------------------------------------------------------------------

Artykuł III: NIE TYLKO ŻYDóW

Z okazji sześćdziesiątej czwartej rocznicy mordów ukraińskich na ludności polskiej na Wołyniu, TV Polonia wyemitowała 24.09.2007 cykliczny program: „Z archiwum IPN”. Tematem był „Wołyń w pożodze”, a wzięli w nim udział stali telewizyjni bywalcy: Sławomir Poleszak, Rafał Wnuk i Grzegorz Motyka. Wszyscy z lubelskiego oddziału IPN.

Co do samego programu uwag nie wnoszę, natomiast pragnę skoncentrować się na credo tego programu czyli podsumowaniu wygłoszonym przez pana doktora Rafała Wnuka. Jest ono na tyle zdumiewające, że przytaczam je w całości w formie wiernego zapisu. Natomiast komentarz, który w tym wypadku jest właściwie zbędny ograniczam do niezbędnego minimum. Co do samego cyklu „Z archiwum IPN” to pragnę podkreślić, że nie jest on emitowany na żywo. A oto słowa wypowiedziane przez pana doktora. Cytuję:

„W okresie wojny mieszkańcy Polski doświadczyli wielu kataklizmów. Szereg grup społecznych zos... (słowo niedokokończone) narodowościowych było eliminowanych. Miały miejsca wywózki do Związku Radzieckiego. Miały miejsca mordy Żydów. Miały miejsca masowe mordy na Polakach. A jednak rzezie na Ukrainie szczególnie bolą i wciąż rozpalają namiętności. Dlaczego? – myślę, że przede wszystkim dlatego, że to obywatele polscy mordowali obywateli polskich.”
Zdaniem pana doktora rzezie były na Ukrainie ale już mordowali się wzajemnie obywatele polscy. Żałosna parabola paranoicznej udręki. Tylko skąd doktorowe boleści? Skąd rozpalone namiętności? Skoro wszystko tak pomyślnie się wyjaśniło, że to my niejako sami...

Idąc tokiem obraźliwych uogólnień - analogicznym do doktorskiego rozumowania i przyjmując, że pan doktor jest obywatelem świata; czyż będziemy przez to uprawnieni imputować, że ludzie są kretynami?

wtorek, 24 marca 2009

http://kl-warschau.blogspot.com/
Znamienne, że tak jak ludobójstwo niemieckie było wprzęgnięte w realizację planu zagospodarowania przestrzennego terenu (plan Pabsta), tak dla odmiany współcześnie, uprawnienia prezydenta miasta do kształtowania zagospodarowania przestrzennego wykorzystywane są do wynaradawiania Polaków.
http://www.polskiejutro.com/art.php?p=12554

sobota, 21 marca 2009

Bogusław Kopka - pracownik IPN zaprzecza nie tylko ustaleniom sędzi Marii Trzcińskiej lecz w ogóle polskiej martyrologii i niemieckiemu ludobójstwu na Polakach w czasie II Wojny Światowej stwierdzając, że: nazistowski aparat terroru nie był w stanie realizować planu równoczesnej zagłady fizycznej dwóch narodów – Polaków i Żydów (...) odkładając tym samym na czas nieokreślony decyzję co do przyszłego losu Słowian, w tym Polaków.” (131) (sic!)

WIĘCEJ
Władysław Bartoszewski jako przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa wystawił tablicę sobie samemu jeszcze za życia, przy blokowaniu upamiętnienia 200 tysięcy męczenników KL Warschau.



Na pytanie prokuratora, czy w KL Warschau osadzeni byli również Polacy? Władysław B. zeznaje: Nie było nam, w Delegaturze Rządu, nic wiadomo o przebywaniu grup więźniów Polaków w obozach należących organizacyjnie do KL Warschau, jak długo używana była ta nazwa. Na pytanie, kiedy świadek po raz pierwszy usłyszał lub przeczytał nazwę KL Warschau? Władysław B. zeznaje: Nazwę KL Warschau usłyszałem dopiero w publikacjach prasowych (medialnych) w latach dziewięćdziesiątych.


Więcej na ten temat

poniedziałek, 16 lutego 2009

Oświadczenie prof. Jana Żaryna

Na konferencji w Biurze Edukacji Publicznej IPN w październiku 2008, dyrektor prof. Jan Żaryn stwierdził oficjalnie i kategorycznie, że wywody w książce B. Kopki „Konzentrationslager Warschau – historia i następstwa”, nie są stanowiskiem IPN na temat KL Warschau, a są jedynie prywatnymi poglądami autora.



DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ

niedziela, 15 lutego 2009

Strona przeniesiona

Strona przeniesiona na http://kl-warschau.blogspot.com/

Obserwatorzy